Recenzja filmu

Co jest grane? (2008)
Barry Levinson
Robert De Niro
Sean Penn

Tydzień z życia producenta

Twórca "Rain Mana" zrobił film, który nie broni się ani jako komedia o sfrustrowanym facecie po pięćdziesiątce, ani jako dramat o rozpadającym się życiu pracoholika.
"Powiedz, Barry, co poszło źle i jak mogłeś wszystko tak spieprzyć?" – te sparafrazowane słowa piosenki Myslovitz o George’u Best cisną się na usta po obejrzeniu najnowszego filmu Barry’ego Levinsona. Amerykański reżyser zrobił bowiem film, który nie broni się ani jako komedia o sfrustrowanym facecie po pięćdziesiątce, ani jako dramat o rozpadającym się życiu pracoholika. Ale od początku. Art Linson (DeNiro) jest producentem filmowym. W biznesowej dżungli Los Angeles musi godzić interesy szefów studiów filmowych bezwzględnie egzekwujących każdy zarobiony cent, aktorskich gwiazd z ich wyszukanymi zachciankami, wreszcie – ekscentrycznych reżyserów, z których jeden do filmu sensacyjnego chce przemycić rodzinną traumę – historię rodem z litewskiego Sztetla. Samo to wystarczyłoby, żeby z czystym sumieniem ześwirować. Ale na tym nie koniec – także na arenie życia prywatnego Art ponosi spektakularne porażki. Jego nastoletnia córka z pierwszego małżeństwa ma romans z dużo starszym hollywoodzkim agentem, a druga żona (zawsze piękna Robin Wright Penn), z którą rozwiódł się półtora roku temu, chce wbrew woli Arta przeciąć wszelkie łączące ich więzi, w związku z czym para rozwodników uczestniczy w terapii o wdzięcznym motcie: "Jak nauczyć się żyć osobno?". Barry Levinson ma na swoim koncie kilka głośnych filmów. Choć niemłody reżyser stoi za takimi filmami, jak "Good Morning, Vietnam", "Rain Man" czy "Uśpieni", ostatnimi czasy znacząco spuścił z tonu. Po słabym "Człowieku roku" zrealizował kolejny rozczarowujący obrazek, który za śmieszną historyjką ma skrywać ważne pytania. W "Co jest grane?" Levinson nie potrafi się zdecydować, czy chce widza bawić, czy poruszać. Jego film balansuje na granicy pomiędzy farsą o człowieku, który nie potrafi okiełznać własnego życia, i ciut tęższym dramatem o odpowiedzialności, zagubieniu i życiowych priorytetach. W efekcie otrzymujemy mało śmieszną komedię i dramat, który ani przez moment nie porusza. Reżyser "Co jest grane?" powinien natomiast otrzymać nagrodę za wzorcowe marnowanie talentu swoich aktorów. W "Człowieku roku" na nic zdały się talenty Laury Linney, Robina Williamsa czy Christophera Walkena (przyznajmy, że rozmieniającego na drobne swoje zdolności), ale nowy obrazLevinsona okazuje się porażką niemalże doskonałą. Gdy w filmowej liście płac widzimy takie nazwiska, jak: Robert DeNiro, Sean Penn, John Turturro, Bruce Willis, Catharine Keener, Robin Wright Penn i mistrza drugiego planu – Stanleya Tucciego, możemy oczekiwać prawdziwego filmowego spełnienia. Tymczasem Levinson z tego hollywoodzkiego dream teamu kleci opowiastkę nawet nie przyzwoitą. Słynne amerykańskie gwiazdy w "Co jest grane?" są jedynie wabikiem (mało skutecznym – w USA film zarobił niewiele ponad milion dolarów) mającym przyciągnąć do kin jak najliczniejszą widownię. Sęk w tym, że nawet one nie są w stanie uratować filmu, którego scenariusz zdaje się być pozbawiony punktu wyjścia, dojścia, czy jakichkolwiek punktów zwrotnych. Autor scenariusza, Art Linson, uznany hollywoodzki producent ("Nietykalni", "Gorączka", "Wszystko za życie") w "Co jest grane?" sięga zapewne do własnych doświadczeń. Okazuje się jednak, że trudne życie producenta filmowego dla postronnego widza okazuje się zupełnie nieinteresujące. Bo czy dla kogokolwiek żywym problemem może być zarost Bruce’a Willisa bądź jego brak? Niekoniecznie. I choć magiel Los Angeles mógłby być wdzięcznym tematem, miejscem intryg, nikczemności i poruszających dramatów, u Levinsona jest zaledwie przestrzenią banalnych dylematów i mało zabawnych perypetii gwiazd. Ot, targowisko próżności sfilmowane ku uciesze mas. Tyle że owe masy mają chyba poważniejsze problemy niż tusza hollywoodzkiego gwiazdora czy kolor fotela w wypasionym salonie. Film autora "Rain Mana" nie sprawdza się także jako dzieło autotematyczne – nie znajdziemy tu poważnych rozważań nad istotą kina. Ale to akurat cieszy, bo trudno przypuszczać, by Levinson wzniósł się na wyżyny subtelności akurat jako teoretyk sztuki. Szkoda, bo energię tylu wybitnych aktorów można by spożytkować na sto lepszych sposobów. Wniosek ze swej porażki powinni natomiast wyciągnąć producenci filmu (m.in. DeNiro), o których traktuje fabuła, a którzy powinni zrozumieć, że w Hollywood trudno zostać współczesnym królem Midasem, bo nie każdy scenariusz da się zmienić w złoto. W przypadku "Co jest grane?" ta iście alchemiczna sztuka zupełnie się nie powiodła.
1 10 6
Rocznik '83. Krytyk filmowy i literacki, dziennikarz. Ukończył filmoznawstwo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Współpracownik "Tygodnika Powszechnego" i miesięcznika "Film". Publikował m.in. w... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Ben (Robert De Niro) to oddany swej pracy producent filmowy. Problemy rodzinne i uczuciowe nie... czytaj więcej
Musiało w końcu do tego dojść! Robert De Niro zmęczony ciągłymi rolami twardzielów i łebskich... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones